Kelowna, Kanada
1 wrzesień, 2004 rok.
Nastał niezwykle piękny poranek. Dla najstarszych uczniów kalifornijskiego
liceum był to ostatni rok nauki. Niektórych cieszyła ta wiadomość, ponieważ w
końcu będą mogli wyrwać się z tego miejsca i udać gdziekolwiek zapragną. Dla
innych, myśl o rozłące z przyjaciółmi była czymś okropnym. Do tych właśnie osób
należałam ja, Margaret Jones.
Swoje początki w tej szkole, chyba nigdy nie będę wspominać za dobrze. Kiedy
tylko pojawiłam się na korytarzu, nie mogłam się odpędzić od wścibskich
komentarzy i szeptania na mój temat.
Cóż, różniłam się trochę od nastolatek w moim wieku, dla
których najważniejsze było tylko czy ich
make up wytrzymał pierwsze minuty czy też nie i szybko muszą go
poprawić. W wieku 18 lat byłam typem buntowniczki. Uwielbiałam czarne
ciuchy, często zakładałam koszulki z logami moich
ulubionych zespołów rockowych i szczerze miałam w dupie opinię
innych. Jeśli nie podobał się im mój styl, trudno.
Byłam
totalnym przeciwieństwem Beth, mojej najlepszej przyjaciółki,
która oczywiście od razu zdobyła sympatię grupy szkolnych cheerleaderek i
szybko dołączyła do ich grona. Jednak to nie zepsuło naszej przyjaźni, która
trwała od lat dziecięcych. Wiele razy słyszałam od niej, że lalunie próbują ją
nakłonić, żeby zrezygnowała z przyjaźnienia się ze mną. Ufałam jej
i wiedziałam, że nigdy
by mnie nie zostawiła. Byłyśmy dla siebie jak siostry.
Przeciwieństwo nie polegało tylko na stylu, ale głównie na tym jak obie
spędzałyśmy wolny czas i naszych charakterach. W piątkowe popołudnie wolałam
wyjechać do centrum miasta i bawić się do upadłego w lokalnych klubach lub
udać się na jakiś koncert. Przez to często wpadałam w
złe towarzystwo i opuszczałam zajęcia. Beth natomiast spędzała ten czas na
treningach, kibicując szkolnej footballowej drużynie w trakcie meczu lub po
prostu relaksując się w
domu, czytając książki przy kominku. Nie rozumiałam jej.
Owszem sama lubiłam w wolne wieczory sięgnąć po
dobrą książkę i wciągnąć się w jej świat, ale nie tak
jak Elizabeth. Ona pochłaniała książki jak prawdziwy
maniak.
Wiele razy próbowałam ją zaciągnąć na jedną z imprez. Raz mi się udało, ale
zrezygnowała po trzech godzinach i wróciła do domu. Elizabeth była spokojną,
roześmianą, przyjacielską osóbką, która potrafiła wybaczyć wszystko. Za tą ją
uwielbiałam. Natomiast ja zawsze podchodziłam do wszystkiego
pesymistycznie. Nie ciągnęło mnie do nauki, zawsze odkładałam wszystko na
ostatnią godzinę i przede wszystkim lubiłam imprezować.
Nasza przyjaźń została wystawiona na próbę, kiedy to Beth, pod koniec pierwszej
klasy zaczęła umawiać się ze starszym od nas o rok, kapitanem drużyny,
Danielem. Czułam się odepchnięta na drugi plan i zawsze znalazłam okazję żeby
jej to wytknąć. Chociaż zaprzeczała, widziałam, że dla niej najważniejszy był
Daniel. Nie przepadałam za nim. Nie potrafiłam się pogodzić z
myślą, że ktoś odebrał mi przyjaciółkę. On starał się nawiązać ze mną
jakiś kontakt, ale ja zawsze go spławiałam. Beth nie pasowało to w jaki sposób
odnoszę się do jej chłopaka, co wywołało kilka poważniejszych kłótni. Jedna z
takich nadarzyła się pod koniec wakacji. Do rozpoczęciu drugiego roku nauki w
liceum pozostał jeden dzień. Nie przejęłam się. W tamtym momencie myślałam
tylko o tym, że nasza przyjaźń skończyła się już na zawsze i postanowiłam, że
udam się do centrum miasta. Kilka dni wcześniej przeczytałam, że będzie
organizowana jakaś większa impreza na zakończenie wakacji. Wypad zakończył się
tak, że do domu wróciłam o 3 nad ranem. Na szczęście moi rodzice mieli nocna
zmianę, więc nikogo niepotrzebnie nie obudziłam i ominęłam przez to
niechciane wyrzuty na temat, jak to spędzam wolny czas. Zajęcia
w szkole rozpoczynały się o 8, więc miałam tych parę godzin żeby się przespać.
Jednak przeogromny kac pozostał.
Do klasy weszłam wraz z dzwonkiem. Pierwszą lekcją był hiszpański. Były to
jedyne zajęcia, na które nie chodziła Elizabeth. Ulżyło mi, że nie będę musiała
się jej tłumaczyć z samego rana, gdzie spędziłam wczorajszy wieczór. Usiadłam w
swojej ławce, która znajdowała się na samym końcu klasy. Rzuciłam torbą o
ziemię, wyjmując przed tym zeszyt oraz długopis i kiedy w końcu
przywitaliśmy się z nauczycielem, założyłam kaptur bluzy na głowę i sennym
wzrokiem zaczęłam śledzić ruchy profesora. Zdołałam wyłapać temat dzisiejszych
zajęć i szybko zapisałam go w zeszycie. Nauczyciel był właśnie w trakcie
tłumaczenia jak się tworzy zdanie pytające, kiedy to klasy wtargnął nieznajomy
chłopak.
-Przepraszam
za spóźnienie, profesorze...-zerknął na kartkę , którą trzymał w dłoni.-
Montez, ale nie potrafiłem znaleźć klasy. Mężczyzna uśmiechnął się do niego i
wskazał na nas.
-Nic
się nie stało. Droga klaso, przedstawiam wam nowego ucznia. Taylor Kitsch.- Po
klasie rozszedł się szum. Najbardziej podniecone były panienki z tanecznej
grupy. Siedziały i wpatrywały się w niego jak w obrazek, a kiedy na nie
zerknął, zaczęły głupkowato chichotać.
-Idiotki.-
mruknęłam pod nosem, wywracając oczami.
-Chłopcze,
proszę, znajdź sobie miejsce.- profesor jeszcze raz skazał na klasę i powrócił
do dalszego tłumaczenia, szybko go ignorując. Taylor w tym czasie rozglądał się
za wolnym miejscem i ku mojemu ówczesnemu niezadowoleniu, ruszył w moim
kierunku. Miał wiele wolnych miejsc, ale jak na złość musiał akurat
wybrać moja ławkę.
"Nie
idź tutaj, nie idź tutaj, nie idź..."- powtarzałam w myślach, kiedy jego
sylwetka zbliżała się do mojej ławki.
-Emm,
cześć. To miejsce jest wolne?
-Cholera.-
zaklęłam cicho i spojrzałam na chłopaka. Chcąc czy nie, był przystojny i to
nawet bardzo. Tak jak wywnioskowałam na samym początku, był wysoki. Sama
zapewne sięgałabym mu do ramienia. Na dodatek był dobrze
zbudowany. Widziałam jak pod materiałem jego szarek
koszulki malują się mięśnie, gdy poprawił plecak wiszący na jego
ramieniu. Nasza drużyna zapewne będzie się biła, aby do nich dołączył. Kto
by nie pogardził takim zawodnikiem.
Miał
brązowe włosy, które sięgały mu aż po brodę i piwne oczy, które wpatrywały się
we mnie pytająco.
-Jasne,
siadaj.-odparłam niechętnie, a on zajął swoje miejsce. Odwróciłam się od niego
i wbiłam wzrok w tablicę, udając zainteresowaną tym co tam widnieje.
Tak naprawdę nie miałam bladego pojęcia co nasz nauczyciel
wypisywał, ale wolałam czymś zająć swój wzrok.
-Bardzo
interesująca lekcja... Nie mam bladego pojęcia o czym on mówi.- usłyszałam jego
szept i zerknęłam na niego. Siedział oparty o krzesło z nogami wyciągniętymi
pod ławką i uśmiechał się łobuzersko. -Jestem Taylor.- wyciągnął dłoń w moim
kierunku. Uścisnęłam ją, również się uśmiechając.
-Margaret.
I tak zaczęła się nasza znajomość. Taylor tak jak wyczuwałam, od razu spodobał
się trenerowi i już po miesiącu grywał w pierwszym składzie. Od razu za
kumplował się z Danielem, a ja pogodziłam się z Beth. Zaakceptowałam Parkera i
nawet po czasie polubiłam go. Tak powstała nasza paczka, która przetrwała aż do
ostatniego roku. Zapowiadał się naprawdę przyjemny rok w ostatniej klasie.
-Czy mogłabyś z łaski swojej się trochę pośpieszyć?!- Elizabeth stanęła w
drzwiach mojego pokoju z ramionami założonymi na biodrach. Zerknęłam na nią
kątem oka i parsknęłam śmiechem. W takiej pozie przypominała mi matkę.
-Zaraz
będę gotowa. Zepnę tylko włosy i możemy wychodzić.
-Byle
szybko.- odparła zniecierpliwiona i wyszła. Z okna widziałam jak wsiada do
samochodu i wita się ze Danem. Rok temu zakończył już liceum, ale teraz, póki
obie nie mamy prawka robił za naszego szofera.
Taylora jeszcze nie było. Nie wrócił z obozu. Myślałam,
że zdoła wyrobić się na rozpoczęcie, ale jednak
się myliłam. Przez brak jego osoby, nagle odechciało mi się tam jechać.
Byliśmy ze sobą bardzo zżyci, głównie z tego powodu, że byłam pierwszą
osobą, którą poznał zaraz pierwszego dnia w szkole. Ale i też z tego, że
potrafił mnie rozbawić jak nikt inny i przy nim zawsze zapominałam o złych
rzeczach i zaczęłam się zmieniać.
Tęskniłam za nim. Były to pierwsze wakacje, które spędziliśmy bez niego. Daniel
nie wyjechał, ponieważ wolał zostać z dziewczyną, a poza tym nie potrzebował
tego obozu, skoro był już absolwentem. Taylor natomiast nie miał
kogo zostawiać samego. Ja byłam tylko jego przyjaciółką, nikim więcej... W
ostatnim czasie, coraz to bardziej żałowałam, że jestem tylko kumpelą. Cóż
jednak mogłam na to poradzić? Przecież nie mogłam zmusić go do tego, żeby się
we mnie zakochał.
Z zamyślenia wyrwał mnie klakson. Skrzywiłam się na ten
denerwujący dźwięk. Spięłam szybko włosy w koka, rzuciłam na ramię torbę z
książkami i wybiegłam na zewnątrz. Usiadłam na tylnym siedzeniu i przywitałam
się z chłopakiem.
-No
dziewczyny, to wasz ostatni rok w tej budzie, a potem w końcu
wielce oczekiwana wolność.- zaszczycił nas swoim firmowym, cwaniackim
uśmiechem i wyjeżdżając z podjazdu, ruszył w kierunku szkoły.
Beth & Daniel <333 jeeeejj w koncu sie doczekałam reaktywacji :D mam nadzieje ze go nie porzucisz i dalej bd pisac to opowiadanie :)
OdpowiedzUsuńNo przecież! A jakbym chciała zmienić zdanie to masz mnie powstrzymać, bo kiedyś w końcu chce jakieś opowiadanie skończyć ;D
UsuńA ja już się nie mogę doczekać, aż Orlanda tutaj dodam, asdfghjkl! Haha XD
świetne. Musiałam wrócić do początku, żeby być na bierząco. Twoje opowiadanie urzekło mnie już od pierwszego akapitu. Opis przyjaźni dziewczyn nieziemski. Uwielbiam je. No i ten Taylor w sumie myślałam, że jakos rozwiniesz ich poznawanie aż w końcu zakochają się w sobie. :) No ale ty poszłaś do przodu. Jestem ciekawa dalszych rozdziałów. Juz za chwilę zaglądam do następnego :)
OdpowiedzUsuń