niedziela, 20 lipca 2014

Rozdział 5

Następnego dnia nie ruszyłam się tak wcześnie z łóżka, pomimo że obudziłam się wcześniej. Leżałam aż do popołudnia wpatrując się tępo w sufit. Ciągle rozpamiętywałam to, co wydarzyło się wczorajszego wieczoru. Jego słowa odbijały się w mojej głowie i za żadne skarby nie potrafiłam ich stamtąd usunąć. Na samą myśl o Taylorze i jego wyznaniu, wzbierała się we mnie złość i smutek. Tak nie powinno być. Dlaczego nie mógł powiedzieć tego wcześniej? Nie chciałam, żeby nasza przyjaźń zakończyła się w taki sposób, w takich okolicznościach. Miałam ochotę krzyknąć, ale szybko powstrzymałam się i zacisnęłam usta. Jeszcze brakowałoby wpadającej do pokoju matki wypytującej się, co się ze mną dzieje.
Wstając z łóżka, udałam się prosto do łazienki. Stanęłam przed lustrem, oceniając stan swojej twarzy i wzdrygnęłam się. Wyglądałam okropnie. Gdy wczorajszego wieczoru opuściłam imprezę- stało się to bardzo szybko, zaraz po kłótni z Taylorem- nie zmywając makijażu, ani przebierając się w piżamę, rzuciłam się na łóżko. Moje oczy były opuchnięte, zaczerwienione, a makijaż został rozmazany przez łzy, które wylałam do poduszki.
Nabierając zimnej wody w dłonie, kilka razy opłukałam twarz, przy okazji wybudzając się całkowicie. Następnie wzięłam do ręki szczotkę i rozpoczęłam zaciętą walkę z kołtunami. Po zakończeniu porannej toalety, jeszcze raz stanęłam przed lustrem oceniając efekt końcowy. Teraz wyglądałam znośnie. Wystarczyło wymusić się na delikatny uśmiech i ten kto nie znał mnie za dobrze, uznałby, że wyglądam jak zwykle. Jak to miało zadziałać z przyjaciółmi i matką? Nie miałam pojęcia.
Wracając do pokoju, wyciągnęłam z komody czarne dresy oraz tego samego koloru koszulkę z nadrukiem ulubionego zespołu i przebrałam się. Włosy zebrałam na czubku głowy i spięłam je w koński ogon. Tego dnia nie zamierzałam już opuszczać domu, ani jutro. Weekend całkowicie poświęcałam na przygotowanie się do wyjazdu.
-Już wstałaś? To dobrze. Ja już muszę wyjść do pracy.- głowa mojej matki wyłoniła się nagle zza drzwi. Zaskoczyła mnie, więc aż podskoczyłam i położyłam dłoń na sercu.
-Mamo! Następnym razem pukaj! Albo chrząknij, cokolwiek! Chcesz, żebym dostała zawału przed wyjazdem?!
-Wybacz, skarbie.- uśmiechnęła się ze skruchą.- Śniadanie przygotowane, jest na stole. Wrócę o tej godzinie co zwykle.- już miała się wycofać, kiedy widocznie o czymś sobie przypomniała.
-Ach i zapomniałabym. Masz gościa.- pomachała mi na pożegnanie i zostawiła lekką spanikowaną.
-Gościa?- jęknęłam, nie wiedząc co zrobić. Na lekko roztrzęsionych nogach, powoli udałam się na parter. Nie wiedziałam, kogo mogę się spodziewać. Czy Taylor po wczorajszym był gotowy przyjść do mnie i porozmawiać, ale tym razem na spokojnie? Bez żadnego wydzierania i trzaskania drzwiami? Tak na prawdę to wolałabym, żeby to jednak nie był on. Nie potrafiłabym mu spojrzeć w oczy, jeszcze nie teraz. Ale w poniedziałek? Czemu by nie.
 Zachowałam się okropnie. Czułam coś do niego, ale gdy on wyznał swoje uczucia, musiałam zareagować tak, a nie inaczej. Gdybym wyznała mu, że odwzajemniam to co on, z pewnością powstrzymał by mnie od wyjazdu, a ja bym uległa. Nie mogłam niestety tego zrobić, ponieważ bardzo zależało mi na tych warsztatach.
Zeskoczyłam z ostatniego stopnia i biorąc głęboki oddech weszłam do pokoju gościnnego, gdzie czekała na mnie… Beth. Moja ulga w tamtym momencie była niedoopisania. Wsparłam ciało o framugę i odetchnęłam, patrząc z uśmiechem na przyjaciółkę, która posyłała w moim kierunku zdziwione spojrzenie.
-Czyżbyś spodziewała się kogoś innego?- uniosła brwi, śledząc mnie wzrokiem, gdy przeszłam przez pokój. Usiadłam naprzeciwko niej na kanapie i spojrzałam na nią. Nie wiem jak ona to robiła, że potrafiła idealnie odgadnąć to, co siedziało w mojej głowie. Bez mojego odzewu, zaczęła mówić.
-Rozmawiałam z nim, jakąś godzinę temu. Razem z Danielem pomagaliśmy uprzątnąć dom, zanim wrócą jego rodzice i spróbowałam coś z niego wyciągnąć…
-Dość.- przerwałam jej. Otworzyła na moment usta, po czym szybko je zamknęła, marszcząc czoło, widocznie nie rozumiejąc, dlaczego jej przerwałam.- Nie obchodzi mnie Taylor. To, co miało miejsce wczoraj… Widocznie tak miało być. Dajmy już z tym spokój, dobrze?
Dziewczyna niechętnie skinęła głową. Wiem, że pewnie nie spodziewała się po mnie czegoś takiego. Wczoraj, zanim opuściłam jego dom, znalazła mnie zapłakaną. Udało jej się naciągnąć mnie na rozmowę, w której po trochu opowiedziałam jej co się stało. Widząc mnie w takim stanie, przysięgłą, że gdy tylko wytrzeźwieje porozmawia z nim, a ja przystałam na to. Jedynie czego wtedy pragnęłam to wyniesienie się z tej imprezy, więc zgodziłam się na wszystko. Teraz, nie chciałam o niczym słyszeć. Skoro on tak szybko mnie skreślił, dlaczego i ja wciąż mam mieć go w swoim sercu?
-Ale już wszystko w porządku?- nachyliła się, zerkając na mnie z troską. Uśmiechnęłam się lekko, i miałam już skinąć głową, gdy przypomniałam sobie, że muszę powiedzieć jej o wyjeździe. Przetarłam dłonią oczy i zakładając za ucho kosmyk włosów, oparłam dłonie na kolanach.
-Jest jeszcze coś, o czym muszę ci powiedzieć.
-Co to takiego?
Uznałam, że nie będę niepotrzebnie przedłużała. To w końcu musiało wypłynąć z moich ust, więc opowiedziałam jej o wszystkim. Począwszy od wstąpienia do kółka, po warsztaty i wyjazd. Gdy skoczyłam, Beth milczała. Siedziała oparta o kanapę i patrzyła gdzieś w bok, unikając mojego spojrzenia.
-Tak bardzo cię przepraszam, ale nie wiedziałam jak mam ci to powiedzieć. Bałam się, że będziesz wściekła, chociaż sądząc po twojej minie, jesteś…- skrzywiłam się, gdy tylko to powiedziałam.
Dziewczyna dalej nic nie mówiła. Powoli poruszyła głową, po czym wstała i podeszła do mnie. Uniosłam głowę do góry, napotykając jej roześmiane brązowe tęczówki. Nie… Czyżby mi się to przewidziało? Otworzyłam usta zaskoczona.
-Co to za mina?- zaśmiała się szatynka i klepnęła mnie w ramię, gdy dalej nie ruszałam się z miejsca.- Na co jeszcze czekasz Jones? Ruszaj swoje zacne cztery litery i idziemy się pakować, bo pewnie dalej tego nie zrobiłaś.
Jej zachowanie wybiło mnie przez chwilę z tropu. Nie urządziła mi żadnej afery, że tak długo trzymałam to w tajemnicy. To było coś nowego, ale bardzo się z tego ucieszyłam. Nie chciałam przed wyjazdem stracić jeszcze jej.
W końcu doszłam do siebie i śmiejąc się radośnie udałyśmy się do mojego pokoju, aby zacząć pakowanie.


Patrząc na ocean roztaczający się za oknem samolotu, zaczęłam wspominać moje pożegnanie z najbliższymi. Dzieliło nas już kilkadziesiąt kilometrów i powoli zaczynałam czuć pustkę z powodu rozstania z nimi.
Na lotnisku oprócz mamy, pożegnała mnie również Beth i Daniel. W tamtym momencie nie chciałam uronić żadnej łzy, ale nie mogłam się powstrzymać. Na myśl o takiej długiej rozłące czułam się okropnie. Ale tylko tak mogłam spełnić swoje marzenie i oni przynajmniej to doceniali. Poza tym to były tylko dwa miesiące, nie cała wieczność.
Po warsztatach miałam zamiar wrócić powrotem do Kanady i zdecydować się, na jaką uczelnię się udam. Złożyłam papiery tylko na dwie. Jedna znajdowała się w Stanach, a druga w Londynie. Pod koniec wakacji miałam otrzymać list, z wynikami, czyli idealnie wtedy gdy powrócę.
Szkoda, że Taylor nie potrafił zachować tak jak ta dwójka. Chłopak nawet nie zdobył się na tyle, żeby się ze mną pożegnać. Widać jak bardzo byłam dla niego ważna. Też mi sobie. Na myśl o chłopaku, zacisnęłam dłonie w pięści, aż zbielały mi kostki. Zero odzewu z jego strony. Kompletnie nic. Zaczynałam się zastanawiać czy jego słowa na imprezie tak właściwie były prawdziwe, czy powiedział je pod wpływem alkoholu. Ta druga opcja była bardziej przekonująca.
Pomimo gniewu, jaki odczuwałam i tak nie mogłam odsunąć od siebie uczuć, jakimi go żywiłam. Był dla mnie ważny, cholera i to bardzo! Zacisnęłam mocno powieki i oparłam głowę o fotel.
-Hej, spokojnie. Jeszcze godzina i będziemy na miejscu.- Keira- dziewczyna, którą poznałam tego dnia, gdy dowiedzieliśmy się o wylocie do Nowej Zelandii- poklepała mnie uspokajająco po dłoni. Widocznie myślała, że moje zachowanie spowodowane jest panicznym lękiem przed lataniem samolotami. Miałam ochotę parsknąć śmiechem, ale nie chciałam wyjść na kretynkę. Strach, który faktycznie odczuwałam, w porównaniu z moimi myślami, był po prostu niczym. Jednak i tak posłałam jej cień uśmiechu.
-Obym tyle wytrzymała. Bardzo chcę być już na miejscu.- mruknęłam w odpowiedzi i moje oczy znów skierowały się w stronę małego okienka.


~~*~~

Nie lubię tego rozdziału. Druga cześć miała wyglądać zdecydowanie inaczej, ale wyszło jak widać: beznadziejnie.

3 komentarze:

  1. Nie wiem dlaczego, ale gdy czytałam ten rozdział ciągle się uśmiechałam. Boże nadal się uśmiecham... A wiesz dlaczego? Ponieważ ja też miałam poodbijaną sytuację z chłopakiem. Więc w pełni rozumiem bohaterkę. Z niecierpliwością czekam na next! xDD

    OdpowiedzUsuń
  2. Witam!
    Twoje zamówienie zostało zrealizowane. Znajdziesz je pod tym adresem: http://graphicpoison.blogspot.com/2014/08/love-hurts_2.html
    Pozdrawiam, Lady Spark

    OdpowiedzUsuń
  3. Oh. Myślałam, że Taylor zachowa trochę godności i chociaż pożegna się z Mer. No ale zawiódł mnie. Jakoś coś każe mi myśleć, że chłopak też poleci do Nowej Zelandii. O. to by było ciekawe :)

    OdpowiedzUsuń